poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Od Aerandira Do Zuloo

Brak komentarzy:
Spojrzałem na bransoletę i okręciłem ją w palcach. Nie wyglądała na zmienioną. Spróbowałem ją aktywować; broń wręcz z niej wyskoczyła i to bez zarzutów. Tak samo bez problemu mogłem przywrócić ją do stanu początkowego.
- Nie wiem, jak ci dziękować – odpowiedziałem z szerokim uśmiechem. Myśl, że stara broń mojego ojca została naprawiona i wcale nie musi zostać zmieniona, napawała mnie nieokreśloną radością. - Nawet nie wiesz, ile ta bransoleta dla mnie znaczy – dodałem i po prostu ją uściskałem. Gdy zdałem sobie sprawę, czy jestem zdecydowanie za blisko obcej mi osoby i siedzę w jej domu, natychmiast puściłem dziewczynę i się odsunąłem. Zdenerwowany podrapałem się po karku i nałożyłem broń. - Masz rację, gdybym poszedł techników na statku, pewnie by nawet mi nic nie powiedzieli. Od razu wyrzuciliby starą i dali nową bez słowa – powiedziałem szybko.
- Ich raczej by nie obchodziły żadne pamiątki. Muszą wykonywać swoją pracę.
- Czyli ty też latasz na Matce? - zapytałem by się upewnić. Pidge pokiwała głową. Lekko się uśmiechnąłem.
- Nie będę musiał się męczyć z szukaniem ciebie na Ultar'ze – stwierdziłem z ulgą. Wyprostowałem się i poprawiłem bransoletę na dłoni. - Będę już wracał.

~~**~~

Siostrze nie powiedziałem o naprawieniu przez nową znajomą mojej broni, ponieważ była ona bardzo ciekawska. Chciałaby wiedzieć nie tylko czy broń działa jak należy, co zostało zmienione, czy są jakieś nowe dodatki, ale zadawałaby mi pytania na temat Zuloo; jak ją poznałem, czy specjalnie rzuciłem w nią bronią, czy podryw "na zepsutą bransoletę" się opłaca, czy mi się podoba, gdzie ona mieszka... Neitheller była, jest i będzie wścibska osobą i niezależnie od odpowiedzi, ona wymyśli sobie piękną historyjkę. Takie to już wady ma moja siostrzyczka.
Zjadłem razem z nią obiad, a na kolację wróciłem na Matkę. Ogarnąwszy swoje ciało, poszedłem spać dość wcześnie. Byłem wykończony przez siostrę: zechciała się wybrać ze mną na bieg przełajowy po lesie i górach, tak dla "umocnienia więzów rodzinnych". Mimo, iż zawsze mówiła o tym sarkastycznie i z żartobliwością, wiedziałem, że to prawda.
Następnego dnia udałem się na trening. Bransoleta działała idealnie, nie zacinała się, zmieniała się płynnie, ponad to wydawało mi się, że była jakaś wygodniejsza. Nie zostawiała mi żadnych śladów na nadgarstku. Zauważył to także mój nauczyciel: w końcu nie raz na jego zajęciach broń mi szwankowała.
- Naprawili ci taką staroć? - zapytał niskim głosem, zakładając ręce na krzyż. Po części bałem się go: był ode mnie większy, masywniejszy, głos niższy (jak typowy boss mafii) i zawsze patrzył na mnie morderczym spojrzeniem. Nie przepadał za mną, wyczuwałem to na kilometr.
- Jakoś im się udało... - zaśmiałem się niemrawo i schowałem bransoletę za plecami. - Muszę już iść... - odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku wyjścia, ale mnie zatrzymał.
- Generał Ranxu chcę się z tobą zobaczyć – oznajmił. Serce stanęło mi w gardle, lekko pokiwałem głową i nieco sparaliżowany ruszyłem do drzwi. Zazwyczaj gdy generał chce się z kimś widzieć, to oznacza, że ma dla niego jakaś robotę. Jego po części także się bałem i nie mam na myśli jego wyglądu (chociaż to też). Przeraża mnie to, na co może mnie wysłać. Samego, bezbronnego, który boi się każdego szelestu... dobre tyle, że broń mam naprawioną.
Mimo wszystko pewnym siebie krokiem szedłem w kierunku jego gabinetu. Gdy tam dotarłem, drwi same się otworzyły. Generała nigdzie nie wiedziałem, ale na krześle ujrzałem fioletową postać.
- Zuloo? - powiedziałem bardziej sam do siebie. Ulżyło mi, że nie wyśle mnie nigdzie samego. Może jej nie znam, ale każda osóbka jest w tej chwili dla mnie błogosławieństwem. Zająłem miejsce obok niej. - Generał też chciał się z tobą zobaczyć? - zagadnąłem ją.

<Zuloo?>

niedziela, 22 kwietnia 2018

niedziela, 15 kwietnia 2018

Od Zuloo Do Aerandira

Brak komentarzy:
Przyjrzałam się dokładniej przedmiotowi po czym poprawiłam okulary na nosie. Na odwrocie każdej z bransoletek był numer seryjny, a dwie ostatnie liczby oznaczały rok produkcji.
- Nie dziwię się - mruknęłam. - Większość starych modeli często się psuje. Nie wygląda to na skomplikowaną usterkę. Jeśli nie chce się aktywować prawdopodobnie któryś z obwodów został przerwany. Mimo to polecam ją oddać i wziąć coś nowszego. 
- Czekaj chwilkę... Znacz się na tym? - aż mu oczy zabłysnęły. Patrzył na mnie z nadzieją? Ciężko było mi to stwierdzić. 
- Tak. Naprawienie tego to żadne wystawnie - uśmiechnęłam się kręcąc bransoletką na palcu. - Jenak jak już wspomniałam... 
- Mogłabyś ją naprawić? Zapłacę - no i przerwał mi. Nie lubię kiedy mi się przerywa. Spojrzałam na niego raz jeszcze. Patrzył na mnie błagalnym spojrzeniem, któremu naprawdę ciężko było odmówić. Jeśli mam być szczera nawet nie planowałam mu odmawiać. Nawet chciałam zrobić to za darmo. 
- Gdybym była wyższa poklepałabym cię po głowie i powiedziała, że jasne nie ma problemu ale z racji, iż jestem kurduplem... - uderzyłam go delikatnie pięścią w ramię, chociaż nie do końca, trochę niżej. - Nie ma problemu - zaśmiałam się głupkowato. - Moje poczucie humoru to dno dna - mruknęłam już bardziej sama do siebie i ruszyłam przodem. - Zapraszam do siebie. To zajmie chwilkę więc od razu będziesz mógł zabrać swojego starocia - poszedł za mną.
- Tak w ogóle - zaczął kiedy wyrównał ze mną kroku. - Wypada się przedstawić. Jestem Aerandir - wyciągnął dłoń w moją stronę. - Jeśli wolisz możesz mówić mi Fen - uśmiechnął się nieznacznie.
- Zuloo chociaż większość nazywa mnie Pidge. Miło mi poznać - uścisnęłam jego dłoń. - Dlaczego tak ci zależy na tej broni? Możesz dostać taką samą tylko w nowszym wydaniu. 
- Pamiątka - okej słysząc to nawet nie drążyłam tematu. Domyśliłam się o co może chodzić i po prostu odpuściłam. 
Po kilkunastu minutach doszliśmy do domku rodziców. Akurat wyszli do pracy więc zostaliśmy sami. To nawet dobrze. Nie lubię kiedy mi się przeszkadza w trakcie pracy a moi rodziciele naprawdę lubią to robić. 
- Chcesz coś do picia? Coś zjeść? 
- Nie nie. Dziękuję.
- W takim razie zapraszam do mojej pracowni - otworzyłam jedne z drzwi i wpuściłam go przodem. - Rozgość się - uśmiechnęłam się. Jego oczom ukazał się mój mały śmietnik. Wszędzie walały się najróżniejsze graty i rupiecie. W domu rodziców miałam kilka zaczętych projektów, których nigdy nie chciało mi się skończyć. Leżały sobie w kątach razem ze stertami papierów i czekały aż nadejdzie ich czas. Usiadłam przy biurku. Na oczy założyłam specjalne gogle, które działały jak lupa. Rzecz jasna miały dużo większe przybliżenie dzięki czemu mogłam spokojnie rozebrać bransoletkę i sprawdzić co jest nie tak. Jak już wcześniej wspomniałam nie potrzebowałam dużo czasu na naprawienie sprzętu. Kiedy wręczyłam go właścicielowi wyglądał jak nowy. - Zmieniłam kilka obwodów. Nie tylko ten uszkodzony. Powinna działać teraz bez zarzutu przez następnych kilkanaście lat. Oczywiście jeśli coś by się w niej zepsuło zgłoś się do mnie. Jeśli pójdziesz z tym do techników na statku prawdopodobnie wymienią ją na nową - uśmiechnęłam się.

<Aerandir?>

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Od Aerandira Do Zuloo

Brak komentarzy:
Po wyczerpującym tygodniu trenowania z ustrojstwem, które zaczynało mi szwankować, wypad na własną planetę i odwiedzenie siostry było jak błogosławieństwo. W końcu mogłem się wyrwać z tej blaszanej latającej pułapki i odwiedzić miejsce, w którym czułem się najswobodniej: Ultar, moja rodzinna planeta, z której się wywodzę. Jednak przed zejściem na nią odwiedziłem najbliższego znajomego, który zna się na tych "wojennych bransoletach". Bynajmniej tak planowałem, ponieważ aktualnie trenował, a ja musiałem stąd odlecieć z zepsutą bronią. Od dwóch dni zaczyna mi się psuć: nie mogłem jej aktywować, sama to robiła i to nie spodziewanie - dlatego też przestałem ją zabierać, na wypadek - a gdy już nią walczyłem, nagle sama wracała do pierwotnej postaci i za nic nie chciała się ponownie włączyć. Siostra będzie zawiedziona, za każdym razem po przylocie na Ultar, pożyczam jej broń, by mogła się "pobawić". Nie może się dziewczyna doczekać, kiedy będzie miała 19 lat. Marzy o zostaniu wojowniczką, która uratuje świat; albo chociaż część istot.
Gdy znalazłem się już na swojej planecie, od razu ruszyłem do domu siostry. Ta przyjęła mnie z szeroko otwartymi ramionami, rzucając mi się na szyję, a następnie pytając, co z bransoletą.
- Jest uszkodzona... - wyjąłem broń, ale nim dokończyłem zdanie, Naitheller wyrwała mi urządzenie z dłoni i próbowała aktywować. - Nai, jest uszkodzona - wyciągnąłem rękę, by zabrać jej urządzenie, ale ona poszła do salonu i na siłę próbowała go włączyć.
- Poczekaj, zaraz to naprawię... - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Przestać, bo zepsujesz! - krzyknąłem na nią. Dopiero wtedy przestała swych czynów, spojrzała na mnie z pogardą i rzuciła w moją stronę bransoletę.
- Beznadzieja. Jak moja się będzie tak zacinać...
- Nie będzie - przerwałem ją. - Dostaniesz nową, ta jest ojca. Już trochę zużyta - na wspomnienie o ojcu siostra momentalnie zacichła.
Porzuciliśmy temat bransolety i rodziców.
Po jakichś czterech godzinach wyszedłem z domu. Po drodze próbowałem aktywować broń, ale na moje nieszczęście siostra całkowicie ją zablokowała. Przez całą drogę byłem wpatrzony w tą jedną, małą, głupiutką rzecz, że nawet nie spostrzegłem, iż wszedłem na niewielką skalną górkę. Przekląłem pod nosem i rzuciłem na ziemię broń. Była mocna, dlatego się nie rozwaliła, ale zamiast tego odbiła od ziemi i poleciała dalej. Nie zdążyłem jej złapać, spadła ze skalnej półki.
- Ałć... - usłyszałem czyjś głos. Wyjrzałem zza krawędzi i uświadomiłem sobie, że pechowy dzień się jeszcze nie skończył. Jak na złość, akurat pod tą górką musiała się znajdowała jakaś kobieta, która dostała przedmiotem w głowę. Podniosła rzecz z ziemi, a ja ześlizgnąłem się z pobocza, jak typowy Ultarian i stanąłem przed dziewczyną, która okazała się dość niska, jak na Ultarianina. Może nim nie jest? Tylko skąd te uszy...
- Wybacz, to małe ustrojstwo należy do mnie. Rzuciłem tym, bo coś się zepsuło i nie chcę się aktywować - wytłumaczyłem pokrótce o co chodzi i wyciągnąłem rękę, by odebrać nieznajomej mój przedmiot.

<Zuloo?>

sobota, 7 kwietnia 2018

"Strach tnie glebiej niz najostrzejszy miecz."

Brak komentarzy:
"Strach tnie głębiej niż najostrzejszy miecz."
Aerandir "Fen" Cardeyn
20 lat
głos
mężczyzna
Ultarian
szeregowy
Rodzina|| Rodzice zostali zabici, gdy miał siedem lat. Została mu o trzy lata młodsza siostra Naitheller.
Orientacja|| Bi
Partner/Partnerka|| --


Aparycja|| Mierzy dokładnie metr dziewięćdziesiąt, dobrze rozbudowany i umięśniony. Jego największym atutem są lisie uszy, koloru włosów, czyli blond, popadające w barwę kremową zmieszaną gdzieniegdzie z lekkim pomarańczem. Włosy zazwyczaj są zaczesane do tyłu. Końcówki uszów są czarne, obydwa przekłute: często nosi w nich małe fioletowe kryształki. Wyróżnia się także oczami, cierpi na heterochronie: jedno oko jest różowe, a drugie niebieskie. Jego tatuaże są podobne do wzorów na skorupie żółwia: położone blisko siebie, zdeformowane kółka, przybliżone do innych kształtów, znajdują się na skroniach, nosie, zewnętrznej stronie dłoni do nadgarstka oraz na plecach. Ma lśniąco białe zęby z małymi wystającymi kiełkami, lekko zaostrzone paznokcie i wystające kości barkowe. Trudno opisać jego ubranie, chociaż można je porównać do białej lub granatowej katany, z częścią zbroi na ramionach, ozdobione w niektórych miejscach metalowymi przypinkami, oraz długie buty z mocnego materiału. Często ma na szyi i barkach związany ciemny duży szal. Nie zapominajmy oczywiście i puszystym i długim ogonie koloru włosów. Na szyi nosi coś w rodzaju srebrnej obroży w postaci połączonych ze sobą metalowych części.

Charakter|| "Ultariani to najodważniejsi z najodważniejszych". Ale on jest inny, czasem się zastanawia, czy nie hańbi swojej rodziny. Nie jest ani trochę "odważny", mimo starań. Łatwo go zawstydzić, wystraszyć, poniżyć, boi się nowych rzeczy, boi się stawać w obronie słabszych... zdecydowanie jest hańbą nie tylko dla swej rodziny, ale dla całej rasy. Stara się to ukryć, dlatego zazwyczaj stoi na uboczu, nie integruje się z innymi, mało się odzywa. Można go porównać do szarej myszki, ale taki jest z własnego wyboru i strachu, że cała prawda wyjdzie na jaw. Że praktycznie nie zasługuje na to, by trenować i reprezentować Ultarian.
Fen jest za to bardzo miły i uprzejmy, zawsze stara się postawić w sytuacji drugiej osoby. Zawsze wysłucha i pocieszy, ale zazwyczaj milczy, bojąc się, że jego odpowiedź nie będzie dobra. Jako dziecko zawsze był szczery do bólu i chyba mu to zostało. Bardzo wrażliwy i opiekuńczy, co czasem zmienia go w babę. Widok krwi obrzydza go, a bólu paraliżuje, mimo tego jest na tyle silny, że zaciśnie szczękę i odreaguje te odczucia dopiero wtedy, gdy jest sam we własnym pokoju. Pomocny i bezinteresowny, stara się szukać samych dobrych cech, a wady stara się usprawiedliwiać. Przyzwyczaił się do samotności, jednakże brakuje mu rozmów. Z każdym dniem staje się coraz bardziej zamknięty w sobie i odcina się od tego świata z myślą, że nigdy nie przezwycięży strachu. Skutkuje to częstymi rozmowami do samego siebie, ewentualnie jakiegoś zwierzaka lub rośliny.
"Nadzieja umiera ostatnia". Tak jest w przypadku tego przedstawiciela, powtarza to sobie każdego dnia. Dodaje mu to sił podczas treningów, stara się być lepszy i dorównać innym. Pilnuje się, by nie okazać strachu, a przede wszystkich wstydu, jaki nosi w sercu. Bardzo mądry i kulturalny, częściej rzuca jednorazowe rady, niż rozmawia. Lubi używać przysłów oraz wyrażać się z szacunkiem do osób z wyższym stopniem. Gdy znajduje się we własnym środowisku, czyli na łonie natury, uśmiecha się i śmieje, ciesząc życiem. Czasem trudno mu zrozumieć humor innych, dlatego zazwyczaj się uśmiecha i kiwa głową, nie wiedząc o co chodzi.
Bardzo łatwo wpłynąć na niego. Naiwny, wierzy w prawie każde słowo obcego, a potem się nieświadomie się go trzyma. Dopiero, gdy usłyszy coś sprzecznego, zapomina o tamtym i myśli o nowym. Tak jakby nie miał własnej świadomości, każdy może na niego wpłynąć i namówić go do wszystkiego; dopiero gdy jest sam i ma czas, głęboko rozmyśla nad wszystkim. Zazwyczaj po tej czynności dokonuje ciężkich wyborów.
Inne||
- Jego pseudonim to skrót od nazwy lisa "fenek". Ludzie twierdzą, że jego uszy i ogon są podobne do tego zwierzaka, więc wymyślili mu takie chwytliwe przezwisko.
- Jako siedmiolatek widział na własne oczy, jak Gostodorianie zabijali jego rodziców, a raczej rozszarpywali, kiedy oni dalej walczyli. Słyszał ich krzyk i widział zbyt dużo. Możliwe, że to przez to przeżycie zapomniał czym jest odwaga i nie świadomie boi się po prostu śmierci, którą widzi na każdym kroku. Mimo tego bierze udział w szkoleniu i treningach, głównie bo to, by jego rodzice mogli być z niego dumni i aby mógł na nowo być "odważny". Gdyby nie dobra reputacja jego rodziców, nie miałby szans na dostanie się do bazy kosmicznej.
- Po śmierci rodziców, rodzeństwem zajmowali się wujowie.
- Jego broń należała do ojca. Tylko to po nim mu zostało.
- Ma młodszą siostrę, która jest całkowitym przeciwieństwem Fena; odważna, arogancka, bezczelna i uparta. Za dwa lata i ona przybędzie tutaj. Jest jedyną osobą, która zna strach Aerandira, dlatego chłopak bardzo uważa, by przypadkiem nie zachęcić jej do wygadania wszystkiego. Nie jest ona bowiem osobą godną zaufania.
- Ma słabość do wszystkiego, co jest słodkie: chodzi tu o jedzenie, przedmioty, jak i istoty żywe.

Specjalne umiejętności|| Trudno tu mówić o czymś specjalnym, kiedy on się boi nowych rzeczy. Próbuje strzelać, walczyć, używać mecha, ale mimo wszystko najlepiej mu wychodzi ucieczka: jest bardzo szybki, gdy biegnie na czterech kończynach, niczym lis. Udało mu się zmienić "ucieczkę" na "szpiegowanie". Można stwierdzić, że jest mistrzem podsłuchiwania i szpiegowania. Ma bardzo dobrą pamięć, słuch i wzrok: słyszy najcichsze rozmowy, zapamiętuje zawikłane kody i widzi każdy szczegół. Ponad to porusza się bezszelestnie i delikatnie, niczym baletnica (mimo pozorów to określenie go nie obraża). Jedyna umiejętność, dzięki której wierzy, że jest Ultarianinem, to więź, jaka go łączy ze zwierzętami i roślinnością. Tylko wśród natury czuje się bezpieczny i pewniejszy siebie. Od jakiegoś czasu zauważył, że dość dobrze mu idzie wymyślanie planów działania.
Mech|| Ivica
Broń|| Kosa z dwustronnym ostrzem

Punkty|| 0
Inne zdjęcia|| x x x x x
Właściciel|| Pandemonium.

czwartek, 5 kwietnia 2018

Od Nathaniela Do Tooru

Brak komentarzy:
- Chyba będziemy mięli malutki problem… - mruknąłem patrząc na hologram. W naszą stronę zbliżało się kilka większych obiektów. - Wiedzą o nas. Wysyłają mechy.
- Kurwa – skwitował co idealnie pasowało do sytuacji.
- Mam nadzieję, że dobrze radzisz sobie w zwarciu – Archangel sięgnął po katanę, a osłona, która unosiła się wokół niego rozdzieliła się na sześć przypominających ostrza kawałków. - Postaram się odciągnąć od ciebie większość żebyś mógł w spokoju obmyślić plan działania – widząc na radarze zbliżającą się wrogą maszynę jedno z ostrzy z ogromną prędkością wystrzeliło w jego stronę. Archangel nawet się nie poruszył. Broń przebiła głowę mecha, w której prawdopodobnie siedział pilot.
- Musimy to dokładnie przemyśleć – zamyślił się na chwilkę kiedy ja odpierałem atak kolejnego przeciwnika. Napierał na mnie z ogromną siłą jednak bardzo szybko poległ po przebiciu go kolejnym z ostrzy. - Większość statków znajduje się w atmosferze planety. Jeśli się ich pozbędziemy przy planecie spadną i ją zniszczą.
- A tego bardzo byśmy nie chcieli – dokończyłem za niego i ruszyłem do przodu. Tym razem ja zacząłem inicjować ataki. Tooru osłaniał mnie od tyłu wyprowadzając ataki dystansowe.
- Dokładnie… Musielibyśmy jakoś zwrócić ich uwagę… - zamyślił się i prawdopodobnie nie zauważył przeciwnika, który chciał zaatakować go od tyłu. Całe szczęście ja czuwałem. Posłałem kilka ostrzy w jego stronę. Utworzyły one tarczę, która osłoniła towarzysza przed śmiercią.
- Plecy! - krzyknąłem kiedy miecz wroga odbił się od prowizorycznej osłony. Pilot Liona zareagował od razu i posłał salwę pocisków do przeciwnika kiedy tylko ostrza wróciły pomagać mi przy atakach.
- Ocaliłeś mi życie – odetchnął z ulgą jeszcze przejęty tym wszystkim. Prawdopodobnie serce waliło mu jak szalone. W końcu u każdego w takiej chwili adrenalina podskakuje na bardzo wysoki poziom.
- Drobiazg – zaśmiałem się. - Wymyśliłeś coś? - wycofałem się gdyż wrogów było coraz więcej i powoli przestawałem dawać sobie z nimi radę.
- Tak. Z tego co zauważyłem tylko trzy statki są w atmosferze planety. Najlepszym rozwiązaniem będzie chyba sprowadzenie ich na powierzchnię i pozbycie się ich tam. Powinno wywołać to mniej zniszczeń.
- Pozostaje pytanie jak zmusić ich do lądowania…
- Chyba mam pomysł – nie zdradzając szczegółów ruszył w stronę planety. - Osłaniaj mnie i nie pozwól żeby lecieli za mną! - i w taki oto sposób zostawił mnie samego na polu bitwy.
- Mam tylko nadzieję, że to dobry plan! - osłaniałem się przed natarciami wroga. Nie miałem jak się bronić. Przeciwników było zbyt wielu. Przez kilka minut przyjmowałem na siebie ataki… aż w końcu ustały. Przeciwnicy odlecieli w stronę statków, które przygotowywały się do odlotu. Trzy będące w atmosferze planety podchodziły do lądowania. - Coś ty im nagadał?
- Kazałem się poddać.
- Poważnie pytam…
- A ja poważnie odpowiadam. Mamy teraz szansę na przygotowanie pułapki. Tylko szybko bo czasu nie mamy zbyt wiele… - i tak jak kazał ruszyłem w jego stronę. Lecąc przy krążownikach wroga zauważyłem, że są to te mniejsze. Nie będziemy mieli dużego problemu z pokonaniem przeciwnika. Te statki nie były przystosowane do przewozu mechów.

<Tooru?>

wtorek, 3 kwietnia 2018

Od Tooru Do Nathaniela

Brak komentarzy:
Po krótkiej rozmowie odbytej na stołówce, przy nie dość smacznej kawie, Tooru zauważył przyjacielskie podejście Nathaniela do innych. Uprzejmy, radosny, niczym dziecko ciekawe świata. Bardzo spodobała się albinosowi jego beztroskość. Jak się okazało Guardian też wzbudzała zaciekawienie w rozmówcy. Z miłą chęcią odpowiadał na wszelkie jego pytania. Mając okazje dokładniej się mu przyjrzeć zgodnie stwierdził iż Nathaniel jest naprawdę przystojny. Mimo bycia biseksualnym, zawsze bardziej pociągały go kobiety, niż mężczyźni, jednakże tym razem było inaczej. Białowłosy nie tylko zaczął pociągać go pod względem fizycznym, ale także duchowym. Niestety owocną rozmowę przerwał komunikat, który chwilę później został także przekazany Nathanielowi. Zbieg okoliczności? W końcu to jest z tego co pamięta ich pierwsza misja razem, na które Lion zwykle był brany tylko pod względem taktycznym. Bez zawahania mężczyźni ruszyli do swoich sprzętów, by przygotować je do lotu.
- Archangel, Lion macie pozwolenie za start. - Tooru usłyszał komunikat i dał wypust, już rozgrzanym silnikom. Wylatując zaraz za towarzyszem, spojrzał na ekran znajdujący się przed nim by zapoznać się z misją. - Waszym celem jest planeta Rypta VII położona w galaktyce Gibli III. Przygotujcie się do wejścia w prędkość nadświetlną. Współrzędne zostały wysłane do waszych komputerów. - Mężczyzna zaczął dokładnie zapoznawać się z danymi. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to to, że planeta jest słabo rozwinięta i nie ma możliwości obrony. - Celem waszej misji jest pozbycie się oddziału Imperium Gostodor, który rozpoczął inwazję na tej małej planecie. Przewidujemy, że jeśli pozbędziecie się większości krążowników z atmosfery planety powinni się wycofać. Liczymy na was. - Ostatnia wiadomość nie zabrzmiała dla białowłosego przekonująco. Nie był co do tego pewien, bardzo ryzykowali. Postanowił podzielić się z planem, który kreował się w jego głowie.
- Nathaniel. - Odezwał się Tooru, wyczekując odpowiedzi od towarzysza.
- Co jest? - Usłyszał głos zaciekawione białowłosego, który znajdował się w swoim mechu tuż przed nim.
- Nie atakuj od razu, musimy zdjąć ich z punktu, z którego nas nie zobaczą. - Albinos chciał wytłumaczyć wszystko zanim przeniosą się w miejsce, w którym rozpocznie się rzeźnia.
- Co masz na myśli? - Dopytywał Nathaniel.
- Zniszczenie krążowników, nic nie da jeśli zorientują się, że jest tylko nasza dwójka, nie mamy pewności, czy wtedy większa armia nie stanie przeciwko nam, a to może wiązać się z wysokim ryzykiem. - Poinformował białowłosy sprawdzając dokładnie galaktykę, o której była mowa.
- Rozumiem, jaki masz plan? - Współpraca zapowiadała się gładko, co zadowoliło Tooru, nie musi się przynajmniej z kimś wykłócać na temat swoich racji.
- Posiadasz liczne działka bojowe? - Zapytał, mimo iż albinos znał odpowiedź.
- Tak. - Nathaniel wytrwale słuchał przemyśleń właściciela Liona.
- Ja również, wykonajmy jak najwięcej strzałów, nie skupiajmy się na tym by były celne. Mamy ich tylko nastraszyć. - Tooru przejechał po raz kolejny palcami po hologramie. - Skaner pokazuje, że w kierunku planety zmierzają asteroidy, jeśli ukryjesz się wśród nich, da to wrażenie, że jest nas o wiele więcej, lecz będzie to ryzykowne. - Wyjaśnił białowłosy, lecz z pytającym pociągnięciem zdania, gdyż nie wiedział, czy mężczyzna się tego podejmie. Jednak gdyby nie był chociaż w osiemdziesięciu procentach pewien, że jego towarzysz nie da sobie rady, nie przeszłoby to nawet przez jego usta.
- Racja, strzelanie i unikanie asteroid w tym samym czasie, ale dam radę. - Słysząc to Tooru od razu się uśmiechnął. Wiedział, że ma do czynienia z typem wojownika.
- Wiem, dużo słyszałem o twoich zdolnościach, ja postaram się oddawać strzały od strony planety, to dodatkowo wywoła wrażenie oflankowania. - Tym samym zakończyła się ich komunikacja i pozostało tylko zaufanie sobie nawzajem. Przyszedł czas na podróż prędkością nadświetlną. Mężczyźni przygotowali silniki i rozpoczęli odliczanie. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden.. Tooru po chwilowym zawrocie głowy dostrzegł małą planetę, malowaną wieloma kolorami tęczy. Było to coś wspaniałego, jeśli z kosmosu tak wygląda, to co dopiero, gdyby znalazł się na niej. Chęć władzy niszczy wszystko na swojej drodze, nie biorąc pod uwagę, jak ważny dany organizm może być dla świata. Tuż obok malowały się liczne krążowniki.
- Zwiadowca na dwunastej, zajmę się nim, zaraz Ci prześlę położenie kolejnego na szóstej. - Tooru usłyszał komunikat od Nathaniela. Nie ukrywał, ze był pod wrażeniem, gdy już po kilku sekundach znał położenie kilku małych myśliwców. Białowłosy nie zdążył się nawet uspokoić, kiedy Archangel dokonał już chociaż częściowej analizy otoczenia.

< Natahniel? >