poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Od Aerandira Do Zuloo

Spojrzałem na bransoletę i okręciłem ją w palcach. Nie wyglądała na zmienioną. Spróbowałem ją aktywować; broń wręcz z niej wyskoczyła i to bez zarzutów. Tak samo bez problemu mogłem przywrócić ją do stanu początkowego.
- Nie wiem, jak ci dziękować – odpowiedziałem z szerokim uśmiechem. Myśl, że stara broń mojego ojca została naprawiona i wcale nie musi zostać zmieniona, napawała mnie nieokreśloną radością. - Nawet nie wiesz, ile ta bransoleta dla mnie znaczy – dodałem i po prostu ją uściskałem. Gdy zdałem sobie sprawę, czy jestem zdecydowanie za blisko obcej mi osoby i siedzę w jej domu, natychmiast puściłem dziewczynę i się odsunąłem. Zdenerwowany podrapałem się po karku i nałożyłem broń. - Masz rację, gdybym poszedł techników na statku, pewnie by nawet mi nic nie powiedzieli. Od razu wyrzuciliby starą i dali nową bez słowa – powiedziałem szybko.
- Ich raczej by nie obchodziły żadne pamiątki. Muszą wykonywać swoją pracę.
- Czyli ty też latasz na Matce? - zapytałem by się upewnić. Pidge pokiwała głową. Lekko się uśmiechnąłem.
- Nie będę musiał się męczyć z szukaniem ciebie na Ultar'ze – stwierdziłem z ulgą. Wyprostowałem się i poprawiłem bransoletę na dłoni. - Będę już wracał.

~~**~~

Siostrze nie powiedziałem o naprawieniu przez nową znajomą mojej broni, ponieważ była ona bardzo ciekawska. Chciałaby wiedzieć nie tylko czy broń działa jak należy, co zostało zmienione, czy są jakieś nowe dodatki, ale zadawałaby mi pytania na temat Zuloo; jak ją poznałem, czy specjalnie rzuciłem w nią bronią, czy podryw "na zepsutą bransoletę" się opłaca, czy mi się podoba, gdzie ona mieszka... Neitheller była, jest i będzie wścibska osobą i niezależnie od odpowiedzi, ona wymyśli sobie piękną historyjkę. Takie to już wady ma moja siostrzyczka.
Zjadłem razem z nią obiad, a na kolację wróciłem na Matkę. Ogarnąwszy swoje ciało, poszedłem spać dość wcześnie. Byłem wykończony przez siostrę: zechciała się wybrać ze mną na bieg przełajowy po lesie i górach, tak dla "umocnienia więzów rodzinnych". Mimo, iż zawsze mówiła o tym sarkastycznie i z żartobliwością, wiedziałem, że to prawda.
Następnego dnia udałem się na trening. Bransoleta działała idealnie, nie zacinała się, zmieniała się płynnie, ponad to wydawało mi się, że była jakaś wygodniejsza. Nie zostawiała mi żadnych śladów na nadgarstku. Zauważył to także mój nauczyciel: w końcu nie raz na jego zajęciach broń mi szwankowała.
- Naprawili ci taką staroć? - zapytał niskim głosem, zakładając ręce na krzyż. Po części bałem się go: był ode mnie większy, masywniejszy, głos niższy (jak typowy boss mafii) i zawsze patrzył na mnie morderczym spojrzeniem. Nie przepadał za mną, wyczuwałem to na kilometr.
- Jakoś im się udało... - zaśmiałem się niemrawo i schowałem bransoletę za plecami. - Muszę już iść... - odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku wyjścia, ale mnie zatrzymał.
- Generał Ranxu chcę się z tobą zobaczyć – oznajmił. Serce stanęło mi w gardle, lekko pokiwałem głową i nieco sparaliżowany ruszyłem do drzwi. Zazwyczaj gdy generał chce się z kimś widzieć, to oznacza, że ma dla niego jakaś robotę. Jego po części także się bałem i nie mam na myśli jego wyglądu (chociaż to też). Przeraża mnie to, na co może mnie wysłać. Samego, bezbronnego, który boi się każdego szelestu... dobre tyle, że broń mam naprawioną.
Mimo wszystko pewnym siebie krokiem szedłem w kierunku jego gabinetu. Gdy tam dotarłem, drwi same się otworzyły. Generała nigdzie nie wiedziałem, ale na krześle ujrzałem fioletową postać.
- Zuloo? - powiedziałem bardziej sam do siebie. Ulżyło mi, że nie wyśle mnie nigdzie samego. Może jej nie znam, ale każda osóbka jest w tej chwili dla mnie błogosławieństwem. Zająłem miejsce obok niej. - Generał też chciał się z tobą zobaczyć? - zagadnąłem ją.

<Zuloo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz